Zawsze marzyłem o prowadzeniu późną nocą audycji radiowej,w której mógłbym gadać sobie o wszystkim,mając całkowitą świadomość faktu że jestem słuchany przez niewielką liczbę osób.Stronka w zamyśle ma być namiastką tego marzenia,gdyż fajnie będzie wylać przemyślenia mojej głowy,wiedząc że mają one szanse zostać przez kogoś przeczytane bądź nawet skomentowane,a nie zginą gdzieś w notatniku,czy co gorsza bezpowrotnie ulecą z pamięci.

środa, lipca 19, 2006

Śladami wielkich słupów

Pora na opis kolejnego dnia (09.07.06), którego głównym celem jak sam tytuł wskazuje była wycieczka do źródła mojej ostatniej fascynacji, jaką bez wątpienia są słupy wysokiego napięcia wychodzące ze stacji elektroenergetycznej w Plewiskach. Dodam na wstępie że był to taki pomysł zastępczy, gdyż miałem nadzieję że skoczymy z Małą nad jezioro i do ziomów z Gniezna, jednak choć chciałem dobrze, to wyszło jak zawsze...Oczywiście samo założenie niżej opisywanego wypadu nie miało na celu przeżycia jakichś niecodziennych, mrożących krew w żyłach przygód, lecz po prostu musiałem zobaczyć tą budzącą mój wielki podziw konstrukcję, no i oczywiście uwiecznić ją na fotkach, kolejny raz przy tym ubolewając nad brakiem cyfrówki z prawdziwego zdarzenia, gdyż teren naprawdę wyśmienicie nadaje się do zrobienia wspaniałych zdjęć w prawie postnuklearnym klimacie. W większości posługiwałem się sepią, w której ostatnio coraz bardziej się zakochuję, gdyż moim zdaniem to właśnie ona jest w stanie choć po części oddać mroczny i fascynujący obraz tego miejsca.
Pierwszym przystankiem tego dnia była biblioteka i odwiedziny pełniącego w niej służbę Tandola, przez co byłem skazany na wycieczkę w samotności. Jak zwykle posmęciliśmy, ponarzekaliśmy, pogadaliśmy o rowerach jeszcze więcej przy tym narzekając i ubolewając nad tym że są workami bez dna na dwóch kółkach, po czym pojechałem dalej natykając się na stojący przed Zamkiem czołg – taki sobie niecodzienny widok. Stamtąd ul. Głogowską dojechałem prościutko do wcześniej wspomnianych Plewisk. Stając co 5m. obfotografowałem rozdzielnie z każdej możliwej strony i perspektywy, zachwycając się co chwilę jej potęgą, mając przy tym respekt dla tkwiącej w niej mocy, którą nieustannie uświadamiał mi odgłos krążącej w przewodach energii. Widok naprawdę jest piorunujący, więc jeżeli kogoś choć troszkę kręci ten klimat to powinien się tam wybrać, tym bardziej że daleko nie jest.
Dla leniwych wstawiam link - www.nowaliniapoznan.pl/index.php?mg=6#, na którym można znaleźć więcej fotek. Myślę że to na tyle jeśli chodzi o opis tego jakże energetycznego zakątka, bo co tu dużo gadać...? To trzeba po prostu zobaczyć!
Dalej, nie ustalając w głowie drogi potoczyłem się w kierunku Parku Wielkopolskiego, błądząc sobie po najróżniejszych bocznych dróżkach, które przez susze były piaszczyste do tego stopnia, że równie dobrze mógłbym jechać plażą, chociaż jechać to złe słowo, ponieważ zapadające się po felgę koła skutecznie uniemożliwiały pedałowanie i zmuszony byłem do prowadzenia roweru przez znaczną część drogi, co w sumie zdarza mi się raczej rzadko... No ale co zrobić – takie to już uroki urozmaicania sobie przejażdżki. Miałem również okazję zostawić mój pojazd bez opieki, bo uznałem że muszę zrobić kilka zdjęć napotkanego torowiska i jego klimatycznych elementów, typu semafor itp.
Na parę minut straciłem go z oczu oddalając się bez wcześniejszego przypięcia, co było powodem gwałtownego wzrostu adrenaliny, który jednak szczęśliwie opadł gdy ujrzałem po powrocie że stoi sobie spokojnie w tym samym miejscu. Ku mojemu zdziwieniu przejeżdżając pod mostkiem na którym biegły fotografowane chwilę wcześniej tory,
wjechałem na poznaną kiedyś drogę wiodącą do siedziby zarządu parku, dokąd to parę minut później dojechałem. Po zapoznaniu się ze stojącą tam mapką, postanowiłem zagłębić się w las jak najdalej od cywilizacji. No i krótko mówiąc poszedłem na całość – skręcałem w takie chynchy że patyki wkręcały się w zębatki, a koła grzęzły w nieuczęszczanej przez nikogo ściółce, ale było warto. Rower został oficjalnie skatowany na wszelakich podjazdach i wertepach, ale raz na jakiś czas można, a nawet trzeba się wyszaleć, bo choć po tym wszystkim wyjechałem na ulice delikatnie mówiąc uwalony jak świnia i zmęczony jak górnik po szychcie, to jednak szczęśliwy jak dziecko. Po ok. 2 godzinach offroadowych szaleństw natrafiłem na gładki jak pupcia niemowlaka asfalcik w Puszczykowie i chyba każdy się domyśla jak wielką przyjemnością musi być jazda po podłożu skrajnie różnym od opisywanego przed chwilą...Tak sobie „szybując” do bliżej nieokreślonego celu minąłem drogowskaz z napisem Kórnik, no i w tym też kierunku podążyłem. Jako że robiło się pomalutku późno, wycieczkę zakończyłem w Rogalinie, w którym oczywiście też spędziłem troszkę czasu, bo to w końcu chyba jedno z najpiękniejszych miejsc w okolicach Poznania. Do Kórnika daleko nie miałem, ale zostawię go sobie na następny raz, żeby w spokoju zwiedzić wspaniały ogród przy Zamku Działyńskich. Jednak póki co skoncentruję się nad tym gdzie byłem, nie rozwodząc się zbytnio nad miejscami w których niedługo będę. Rosnące przy Pałacu Raczyńskich dęby zrobiły na mnie jak zwykle ogromne wrażenie swoją niezaprzeczalną potęgą i majestatem.
Jednak podziw wzmaga apetyt, dlatego też postanowiłem zjechać do rozlewisk Warty aby zjeść zabrane z domostwa kanapeczki. Miło było posiedzieć w samotności, delektując się ciszą i spokojem, bo to naprawdę dodaje energii do zmagania się z aglomeracyjną rzeczywistością. Gdy poczułem że pomału czas ruszać do domu, objechałem jeszcze hacjendę Raczków, po czym udałem się w kierunku leśnej ścieżki łączącej się z asfaltem niedaleko Głuszyny, mijając po drodze wojskowy obiekt, na terenie którego znajduje się mnóstwo anten pełniących pewnie jakąś tajną funkcję, jak to na nasze wielkie mocarstwo przystało. Zanim jednak zawitałem na osiedle, postanowiłem jeszcze zrobić kilka zdjęć w okolicach Starołęki,
po czym odbiłem nad Maltę, na której ukończyłem wypad i posłuchałem chwilę sympatycznie grającej w stylu jazzowo – funkowym kapelki. W międzyczasie pewna urocza hostessa namawiała mnie do wzięcia udziału w konkursie Lecha, polegającym na rywalizacji w symulatorze surfingu, jednak moja ogólna niechęć do wszelakiego rodzaju gier komputerowych kazała mi zrezygnować z szansy darmowego wyjazdu nad morze. I tak to po tym dość jednak naciąganym dniu, w którym przekulałem bądź co bądź 100km., zlądowałem w domu, unikając tym samym uczucia zmarnowanego czasu. Do następnego!

4 Comments:

Blogger Sakur said...

byles w Rogalinie i nie wpadles do Mosiny? oj oj Pomponie...

19 lipca, 2006 17:02

 
Anonymous Anonimowy said...

Kapitalne foty!!!!!!

20 lipca, 2006 02:18

 
Blogger Pompon said...

Dziekuje, bardzo mi milo:)

20 lipca, 2006 09:32

 
Blogger Tandol said...

Naprawde zaluje, ze nie moglem sie zabrac z Toba... Ale za to, calkime niedawno i samotnie zalazlem koniec linii, zlozonej z tych nowych, bialo-czerwonych slupow. Niedlugo, zabiore sie zanotke, w ktorej bedzie o tym wzmianka ;) I musze przyznac, ze sepia sie sprawdza :D Zdjecia naprawde wyszly rewelacyjnie :)

21 lipca, 2006 11:59

 

Prześlij komentarz

<< Home