Śladami wielkich słupów
Pora na opis kolejnego dnia (09.07.06), którego głównym celem jak sam tytuł wskazuje była wycieczka do źródła mojej ostatniej fascynacji, jaką bez wątpienia są słupy wysokiego napięcia wychodzące ze stacji elektroenergetycznej w Plewiskach. Dodam na wstępie że był to taki pomysł zastępczy, gdyż miałem nadzieję że skoczymy z Małą nad jezioro i do ziomów z Gniezna, jednak choć chciałem dobrze, to wyszło jak zawsze...Oczywiście samo założenie niżej opisywanego wypadu nie miało na celu przeżycia jakichś niecodziennych, mrożących krew w żyłach przygód, lecz po prostu musiałem zobaczyć tą budzącą mój wielki podziw konstrukcję, no i oczywiście uwiecznić ją na fotkach, kolejny raz przy tym ubolewając nad brakiem cyfrówki z prawdziwego zdarzenia, gdyż teren naprawdę wyśmienicie nadaje się do zrobienia wspaniałych zdjęć w prawie postnuklearnym klimacie. W większości posługiwałem się sepią, w której ostatnio coraz bardziej się zakochuję, gdyż moim zdaniem to właśnie ona jest w stanie choć po części oddać mroczny i fascynujący obraz tego miejsca.
Pierwszym przystankiem tego dnia była biblioteka i odwiedziny pełniącego w niej służbę Tandola, przez co byłem skazany na wycieczkę w samotności.












Dla leniwych wstawiam link - www.nowaliniapoznan.pl/index.php?mg=6#, na którym można znaleźć więcej fotek. Myślę że to na tyle jeśli chodzi o opis tego jakże energetycznego zakątka, bo co tu dużo gadać...? To trzeba po prostu zobaczyć!
Dalej, nie ustalając w głowie drogi potoczyłem się w kierunku Parku Wielkopolskiego, błądząc sobie po najróżniejszych bocznych dróżkach,







Na parę minut straciłem go z oczu oddalając się bez wcześniejszego przypięcia, co było powodem gwałtownego wzrostu adrenaliny, który jednak szczęśliwie opadł gdy ujrzałem po powrocie że stoi sobie spokojnie w tym samym miejscu. Ku mojemu zdziwieniu przejeżdżając pod mostkiem na którym biegły fotografowane chwilę wcześniej tory,

wjechałem na poznaną kiedyś drogę wiodącą do siedziby zarządu parku, dokąd to parę minut później dojechałem. Po zapoznaniu się ze stojącą tam mapką, postanowiłem zagłębić się w las jak najdalej od cywilizacji. No i krótko mówiąc poszedłem na całość – skręcałem w takie chynchy że patyki wkręcały się w zębatki, a koła grzęzły w nieuczęszczanej przez nikogo ściółce, ale było warto. Rower został oficjalnie skatowany na wszelakich podjazdach i wertepach, ale raz na jakiś czas można, a nawet trzeba się wyszaleć, bo choć po tym wszystkim wyjechałem na ulice delikatnie mówiąc uwalony jak świnia i zmęczony jak górnik po szychcie, to jednak szczęśliwy jak dziecko. Po ok. 2 godzinach offroadowych szaleństw natrafiłem na gładki jak pupcia niemowlaka asfalcik w Puszczykowie i chyba każdy się domyśla jak wielką przyjemnością musi być jazda po podłożu skrajnie różnym od opisywanego przed chwilą...Tak sobie „szybując” do bliżej nieokreślonego celu minąłem drogowskaz z napisem Kórnik, no i w tym też kierunku podążyłem.







Jednak podziw wzmaga apetyt, dlatego też postanowiłem zjechać do rozlewisk Warty aby zjeść zabrane z domostwa kanapeczki. Miło było posiedzieć w samotności, delektując się ciszą i spokojem, bo to naprawdę dodaje energii do zmagania się z aglomeracyjną rzeczywistością.





po czym odbiłem nad Maltę, na której ukończyłem wypad


4 Comments:
byles w Rogalinie i nie wpadles do Mosiny? oj oj Pomponie...
19 lipca, 2006 17:02
Kapitalne foty!!!!!!
20 lipca, 2006 02:18
Dziekuje, bardzo mi milo:)
20 lipca, 2006 09:32
Naprawde zaluje, ze nie moglem sie zabrac z Toba... Ale za to, calkime niedawno i samotnie zalazlem koniec linii, zlozonej z tych nowych, bialo-czerwonych slupow. Niedlugo, zabiore sie zanotke, w ktorej bedzie o tym wzmianka ;) I musze przyznac, ze sepia sie sprawdza :D Zdjecia naprawde wyszly rewelacyjnie :)
21 lipca, 2006 11:59
Prześlij komentarz
<< Home